Pewnie część z tłumu 50 000 widzów nie dziwi fakt, że Pink rozpoczęła swoją wielką imprezę kawałkiem „Get The Party Started”. A powitała nas niebanalnie, bo na huśtawce zrobionej na wielkim różowym żyrandolu zwisającym nad sceną, na którym gimnastykuje się niczym Spiderman na krawędziach wieżowców w obecnie granej superprodukcji Marvela. Rozbujanym żyrandolem i skocznym rytmem wejdziemy w nurt tego koncertu, który będzie klasycznym pop-rock’iem, chodź nie zabraknie jej odsłon z debiutanckiego albumu R’n’B – „Take me home”.
Nasza bohaterka z żyrandola, to pewna siebie kobieta, świadoma tych samych wyzwań i problemów, które ma każdy z nas. Nie udaje, nie gra, nie ściemnia. Ma dojrzały głos i nie wacha się go użyć. To ona przez swoje interpretacje muzyczne wprowadza swoisty monolog, z pewną dozą anarchii.
Ukazuje swoje oblicze jako oportunistka, matka, artystka a także rozrabiara. W utworze „Can We Pretend” rzuca wyzwanie przeciwko zwykłym ludziom, ich uprzedzeniom, a zadając pytanie czy możemy przestać udawać i grać kogoś innego niż jesteśmy?
W dalszej części spektaklu, Pink rozpieszcza publiczność utworami od początkowej swojej twórczości artystycznej co stanowi swoiste Greatest Hits („Who Knew”, „Just Like A Pill”, „Funhouse”) by odsłonić w dalszej części programu przegląd nowszej wersji zawartości jej najnowszych albumów.
Zapamiętam siłę jej wokalu wybrzmiałą przy okazji nastrojowych solówek w towarzystwie czasem tylko jednego gitarzysty. Zapamiętam duet z amerykańskim wokalistą Wrabelem z genialnym coverem piosenki „Time After Time”. Zapamiętam, że tempo było zwalniane i przyspieszane, tak jak pociąg jadący po kolejnych stacjach miast i krajobrazów.
Tak było – przyjemnie, lirycznie, nastrojowo. Zapamiętam liczne akrobacje tancerzy, latanie na linach, wspaniały repertuar i dużo barwnej energii tańca. Niesamowite stroje samej Pink które zdarłabym z niej co do jednego. Tak, tak a to tylko namiastka tego co tam się działo na wypełnionym po brzegu Stadionie w Warszawie.
Otóż, Sekret show w wykonaniu Pink tkwi w kilku elementach:
W tych szalenie widowiskowych sekwencjach mimo wszystko zabrakło dobrej jakości dźwięku, który na widownie trybun dolatywał nie w pełni zrozumiały. Ten mankament zapewne można zrzucić na trudne warunki stadionowe, z którym na pewno musieli się zmierzyć organizatorzy z Live Nation.
I z tym wnioskiem dosłownie oszołomiona, wychodziłam po wczorajszym koncercie P!ink. Nie spodziewałam się po sobie samej: śmiechu łączonego ze wzruszeniem, tego że będę tańczyć i śpiewać przez ponad 2h, i tego, że znam o dziwo, aż osiemdziesiąt pięć procent repertuaru P!nk. Do tego zaskoczeniem była niesamowita dawka dynamiki taneczno-muzycznej z jaką serwowała nam ze sceny, kryjąca się pod swym różowym pseudonimem, Alicia Moore.
Która ze znanych Wam gwiazd:
Pink jest autentyczna, prawdziwa, pełna empatii. Potrafi kilkukrotnie przedstawiać swój team grający w bandzie, ale też przypomni o nich na sam koniec koncertu. Nie pomija autora tekstów jej piosenek, który też spontanicznie wraz z nią wykona jeden z kawałków przed warszawską publicznością. Obraz, który stworzyła Pink kupuję na dłużej. Do tego filmy o szacunku do praw człowieka czynią tę gwiazdę dojrzałą, pełną długoplanowej strategii i prawdziwą. Do tego lekkość z jaką podaje te treści naprawdę zasługuje na szacunek.
W tym roku artystka świętuje 20-lecie kariery, obchodzi 40-te urodziny….. . Panie Boże, daj nam takich artystów więcej. Personalizujących koncerty, pełnych wdzięczności i dojrzałych scenicznie. Takich, gdzie każdy takt do hit z czołówek międzynarodowych list przebojów, przy których spontanicznie bawi się 50 tysięcy ludzi równocześnie. Pink, żyj mi kochana jeszcze długie lata – jesteś niesamowita i jesteś godna podziwu, każdej publiczności. Wykonałaś Very Good Job & I Love You!!!
Aga – Eventowa Blogerka
Ps. W ostatnich postach podcast & Wywiad z Krzysztofem Celuchem o trendach w branży spotkań na 2019 rok oraz prawdopodobnie pierwsza na świecie baśń eventowa o pewnej wróżce którą w podcaście czyta, redaktor z TVN’u – Daniel Pachelski.
Comments