W wolnej chwili znalazłyśmy trochę czasu na rozmowę. Chciałam wiedzieć jak młoda dziewczyna z bogatym dorobkiem, występująca w różnych miejscach postrzega rynek eventowy. W końcu w jakimś sensie jest jego częścią.
Margaret: Publiczność eventowa jest nieprzewidywalna. Nieraz bardzo formalna i nieśmiała, trochę taka cicha woda, która przy odrobinie alkoholu zaczyna bawić się na całego. Zdarza się też roztańczona i rozśpiewana ekipa od samego początku będąca pod wpływem nie alkoholu, ale dobrej energii. W zasadzie każdy event to dla mnie wielkie wyzwanie, nie wiem czego się spodziewać. Tu nie ma rzeszy wspierających mnie bez względu na wszystko. Na szczęście lubię wyzwania, a przede wszystkim kocham być na scenie i śpiewać. Publiczność jest dla mnie na pierwszym miejscu. Bez względu na to, kim są słuchający mnie ludzie i ilu ich jest.
Margaret: Nie było czegoś takiego. Owszem trafia się dziwna publiczność. Mówiąc dziwna mam na myśli garniturowa – jest sztywno, nikt się nie bawi. A ja jestem młodą artystką, mam w sobie sporo energii i lubię się bawić. Gdy jest zbyt spokojnie staram się rozbujać towarzystwo. Dlatego venty, w których biorę udział zazwyczaj są bardzo udane.
Margaret: Kiedyś graliśmy na evencie, podczas którego odbył pokaz w stylu „Victoria’s Secret”. Modelki, jak można się domyślać, były półnagie. Pamiętam, że panowie z zespołu bardzo się rozproszyli i mieli problem z koncentracją na grze w czasie koncertu, ale to akurat było urocze.
Margaret: Myślę, że event to taka sytuacja, gdy publiczność chce się bawić i takim kluczem dobieram repertuar. Biorę pod uwagę, że widzowie się zmieniają, mają inne upodobania. Dlatego ja też jestem gotowa na zmiany. Często w czasie koncertu modyfikuję set listę. Zwłaszcza, gdy widzę, że goście potrzebują czegoś innego niż w danej chwili proponuję.
Margaret: To praca grupowa. Na ogół zaczyna się od tego, że spotykam się z moimi producentami i każdy pokazuje swoje pomysły. Czasami to strzępki linii melodycznych, bądź pomysły na tekst. Później wspólnie robimy burzę mózgów, odnosimy do tego, co zostało przedstawione, dodajemy swoje 5 groszy… Często nie wychodzi, ale czasem coś się nam uda. Na pewno nie zakładamy, że stworzymy przebój, bo na hit recepty nie ma.
Margaret: Przede wszystkim wymagania techniczne. Przede wszystkim scena, backline i wszystkie te inne trudne słowa, które w praktyce oznaczają sprzęt i wyposażenie pozwalające dać z siebie 100 % i zagrać dobry koncert.
Margaret: Pewnie był taki. Jednak w tym momencie nie jestem w stanie określić, który był największy. Mam pamięć emocjonalną, jeżeli taka istnieje. Pamiętam wszystkie uśmiechy, łzy szczęścia i te gorsze chwile. Pamiętam też swoje emocje, gdy stoję na scenie, przed i po koncercie. Kwestia liczby gości nie zapada mi w pamięć, liczą się emocje, a one zawsze są ogromne.
Margaret: Tak. Napoje wyskokowe. Gdy ktoś jest pijany i krzyczy głośniej ode mnie, a ja mam mikrofon. To naprawdę frustrujące, gdy ktoś bez mikrofonu może być głośniejszy niż ja (śmiech).
Margaret:: Cudownie. W eventach lubię to, że zawsze mnie zaskakują zarówno forma jak i miejscem. Dzisiaj jesteśmy na 50 piętrze. Widzimy Pałac Kultury, pięknie oświetlone, tętniące życiem miasto. Taki widok dodaje energii i czuję, że dzisiaj będzie jej sporo i to tej najbardziej pozytywnej.
Margaret: Dzięki!